środa, 13 maja 2015

32. "Wróć do mnie"

Kręciłam się z boku na bok i nie mogłam zasnąć. Coś było nie tak. Pomijając, że wszystko było nie tak, to coś jeszcze było nie tak. Boże, czy to w ogóle ma sens? Oczywiście, że nie. Po prostu zaczęłam panikować, kiedy usłyszałam krzyki i huki.
Po chwili drzwi do pokoju się otworzyły i zobaczyłam wściekłego jak kiedyś Jack’a.
- Wstawaj Holly – warknął.  – Spadamy się stąd. Chyba, że się już namyśliłaś.
- Spadamy – przytaknęłam. Musiałam pamiętać o swoim już na stałe towarzyszu podejmując jakieś decyzje.
- Mądra dziewczynka – ni z tego ni z owego, ale chyba pod wpływem impulsu macierzyńskiego uderzyłam go w krocze kolanem. Zgiął się w pół, klnąc pod nosem. Skorzystałam z szansy i uciekłam gdzie pieprz rośnie. Na korytarzu stał Matt. Na początku nie wiedział co się dzieje, ale ostatecznie pobiegł za mną.
- O co chodzi? – zapytałam, kiedy zbliżaliśmy się do wyjścia.
- Napadli na nas. Chcą cię mieć.
- Kto? – zatrzymałam się.
- No a jak myślisz? Twój kochaś – mój kochaś? Christopher? On? Naprawdę? Miałam ochotę zacząć skakać z radości, kiedy przypomniałam sobie, że to ja jestem towarem. Wtedy już nie wiedziałam co robić. Jestem w ciąży. Kocham człowieka, ale prawdopodobnie bez wzajemności. A zostając tu mogą ze mną zrobić wszystko.
- Stój! – usłyszałam głos Jack’a, kiedy w biegu wypadłam przez drzwi. Nie patrząc pod nogi chciałam uciekać, ale kiedy tylko poczułam świeże powietrze uderzające w moją twarz, zostałam przez kogoś przechwycona. Ktoś mnie złapał. Cholera jasna. Ktoś mnie złapał. I bez względu na gang miałam przechlapane.
- Ćśś… - usłyszałam znajomy szept. – Już jestem. Jesteś bezpieczna kochanie – do oczu napłynęły mi łzy. Mój głupi i zasrany Chris. Nie, nie mogę. Przykro mi. Zaczęłam kręcić głową. Wyczułam moment i szarpnęłam z całej siły, kiedy poluzował uścisk.
- Do widzenia – powiedziałam i zaczęłam odchodzić. Nie wiedział co się dzieje. Ja chyba też nie. Cały świat nagle jakby się zatrzymał. Było cicho. Za cicho. Stał wpatrzony we mnie jak skamieniały posąg. Poza nami nikogo nie było. Do czasu. Do czasu aż zaczęłam się odwracać i za murem zobaczyłam wymierzony w niego pistolet. Strzelba. Chris. Strzelba. Chris. Strzelba. Chris. Rzuciłam się, usłyszałam huk i w ostatniej chwili zasłoniłam Chris’a. Potem tylko kolejne strzały. Ból brzucha. Nie mogłam złapać oddechu. Upadam. Nie kontroluję niczego.

***

Słyszałam śmiech dziecka. Widziałam go. Śliczny chłopiec.



Spałam. Nie wiem czy wiecie, ale cudownie jest tak spać.


Mogłabym już tak spać  zawsze.


*Chris*

- Co z nią? – zapytałem lekarza, kiedy wyszedł z sali operacyjnej.
- Przeszła trzy operacje na raz.
- W jakim jest stanie? – warknąłem. Gadaj do cholery.
- Ciężkim. Nie mamy pojęcia czy z tego wyjdzie panie Anderson. To…niesamowicie silna kobieta. Zazwyczaj ludzie umierają po takim strzale na miejscu, a jej organizm cały czas walczy.
- Co teraz?
- Musimy czekać. Ostateczna decyzja należy do niej – współczująco się uśmiechnął.

                                                               *włącz piosenkę*

Nie wierzę. Nie wierzę. Nie wierzę.
Kurwa.
CO. JA. ZROBIŁEM.
W sprawie dziecka zachowałem się jak szczeniak. Ale czy aż tak mnie znienawidziła, że chciała ode mnie uciec wtedy kiedy zagrażało jej niebezpieczeństwo? Miała prawo.
Ale jednak mimo tego, że mnie znienawidziła to mnie kurwa ochroniła.
Powinienem leżeć tu zamiast niej. Nie mogę jej stracić.

Obudź się. Obudź się. Obudź się.
Pochyliłem się nad nią. Była taka blada. Jak trup.
- Przepraszam – powiedziałem do niej. – Mam nadzieję, że mnie słyszysz księżniczko. Nie zostawiaj mnie tu samego. Mimo iż zasługuję. Rozumiesz? Bez ciebie nie dam rady. Wiem, że nie jestem perfekcyjny. Brakuje mi dużo do ideału. Muszę nad sobą popracować, ale kiedy jesteś ze mną mam to dla kogo robić. Przepraszam. Przepraszam za wszystko. Uwierz, że kochałbym to dziecko. Nasze dziecko. Tak mocno jak ciebie. Dalibyśmy sobie radę, bo ty byś dała. Kocham cię. I błagam, nie odchodź. Nie odchodź! – krzyknąłem. Zerwałem się z krzesła i w panice zacząłem wrzeszczeć i uderzać w ściany. Po chwili opadłem na miejsce i z płaczem całowałem jej delikatną dłoń. Wróć do mnie.
 - Pamiętasz, jak się poznaliśmy? Nigdy nie zapomnę tego dnia. A wiesz co jest najlepsze? Nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie. Uważałem, że to temat dla jakiś kochasiów i naiwniaków. Teraz powinnaś się śmiać z tego tekstu. Brakuje mi twojego śmiechu. Ale wracając do tematu to tak naprawdę ty jesteś moim przeznaczeniem. I cholera jasna nie wiem jak to musi teraz głupio brzmieć, ale tak jest. Zobacz ile razem przeszliśmy. A nadal coś do siebie czujemy, prawda? I to nie jest zwykle coś. Niedługo przyjadą do ciebie rodzice. Potem wszyscy inni. Proszę, walcz. Ja muszę coś załatwić - muszę zabić tego skurwiela.


 ____________________________________________
Dan, dan, dan....
Nagły zwrot akcji!
No no i kto zgadnie co będzie dalej?
xoxo

piątek, 1 maja 2015

31. "Masz złote geny, dziecino"

Byłam naprawdę zdziwiona warunkami tego budynku. W środku wyglądał jak jakiś pałac. Dosłownie. Zastanawiałam się nawet czy są tu jakieś pokojówki. Chyba tak. Bo kiedy mój „towarzysz” Matt przyprowadził mnie do „mojego” pokoju, oprócz idealnego porządku i pokoju jak w luksusowym hotelu, na łóżku czekały na mnie ręczniki, wyposażona kosmetyczka i zestaw czarnych ubrań. Kiedy wzięłam gorący prysznic i doprowadziłam się do porządku, spojrzałam w niewielkie lustro. Brakowało jeszcze czarnej kurtki, którą wrzuciłam do kosza, a założyłam tą Chris’a. Wyglądałam, jak oni.
Nie, żebym nie lubiła czarnego, ale delikatnie mnie przerażało, że zostałam jedną z nich. Bynajmniej z wyglądu.
Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z pokoju.
- Możemy iść – powiedziałam do Matt’a. Kiwnął głową i chciał wziąć mnie za ramię, ale ja je ponownie strzepnęłam.
- Umiem chodzić – warknęłam. Zignorował to, ale dał sobie spokój. Weszliśmy do jadalni. Chyba domyślacie się, że była taka jak pozostała część domu. Pod ścianami stali chyba wszyscy, którzy przynależeli do gangu mojego ojca. Byli ubrani oczywiście, jak ja. Pośród nich były ze dwie kobiety. Każdy stał nieruchomo i patrzył przed siebie – jakby na baczność. Podniosłam jedną brew do góry. Ale dziwacy. Matt zrobił to samo. To znaczy nie to co ja, tylko też ustawił się pod ścianą. Ja wzruszyłam ramionami i usiadłam przy stole. Nie mam zamiaru dostosowywać się do żadnych zasad. Po chwili do pomieszczenia wkroczył mój ojciec. Dostałam gęsiej skórki na jego widok. Co za człowiek. Jeżeli można go nazwać człowiekiem. Usiadł naprzeciwko mnie i zaraz po tym inni zrobili to samo. Ale już w zupełnie innej, luźnej i koleżeńskiej atmosferze. Jake podał mi tacę z kurczakiem. Na sam zapach pociekła mi ślina. Dobrze wiedziałam z jakiego powodu. Nałożyłam sobie jedzenia i spokojnie przeżuwałam. Inni wokół nas swobodnie sobie rozmawiali. Ja jednak zabijałam go wzrokiem.
- Możesz mi łaskawie wyjaśnić w co mnie wpakowałeś? – syknęłam. Wszyscy nie wiadomo, dlaczego nagle ucichli. Przecież nie powiedziałam tego tak głośno! Odłożył widelec na bok.
- Holly, jak już ci mówiłem jesteś niesamowicie cennym towarem. Dzięki mnie, oczywiście – modliłam się, żeby udławił się swoim egoizmem.
- Z jakiego powodu?
- Odziedziczyłem posadę po swoim ojcu, jak widzisz niewiarygodnie ważną i najlepszą w całym kręgu gangów. Twój dziadek od strony matki też miał gang, obydwa rywalizowały ze sobą z wiadomych przyczyn. Jednak my pokonaliśmy Steve’a i co zrobisz, jak to w tej pracy bywa, poniósł konsekwencje i umarł. Jego miejsce zajął niejaki Henry Anderson. Pewnie kojarzysz gościa, co? – tato Christophera. O kurde. Bardziej posrane niż myślałam. Dlaczego Chris nic mi nie powiedział?! - Potem poznałem twoją matkę. Resztę znasz. Masz złote geny, dziecino – prychnęłam.
- Ładna bajeczka. A teraz do rzeczy.
- Ten gang, który cię posiada rządzi, rozumiesz?
- I dlatego każdy na mnie poluje?
- Dokładnie – napił się wina.
- Jakie są wyjścia?
- Albo jesteś tu z nami, żeby utrzymać nasz honor ze względu na to, że jesteś moją córką i powinnaś to zrobić z przyzwoitości.
- Albo?
- Kończymy ten syf z towarem, co równa się pozbyciu się ciebie.
- Pozbyciu się?
- Aha.
- Czyli? – nie do końca widziałam sens.
- Pif-paf – dobra, już rozumiem. Przełknęłam cicho ślinę. Co teraz? Nie ma nawet takiej opcji, żebym została z tym psychopatą. Nie tak miałam się zestarzeć. Ani nie mam zamiaru w ten sposób wychowywać dziecka. Ale śmierć? Kurwa, muszę stąd wiać.
- To tyle? – zapytałam chrapliwym głosem. Zostałam zbita z tropu.
- Tak.
- W takim razie idę przemyśleć sprawę – lekko się uśmiechnął. Uśmiech ogra.
- Dobranoc – odpowiedział. Wstałam i zauważyłam, że nadal jest cicho. Ledwo powstrzymałam komentarz na ten temat.
Położyłam się na łóżku i odsłoniłam bluzkę. Dotknęłam brzucha. Zdecydowanie się zmienił. Był już lekko zaokrąglony, choć tylko z bliska można było to dostrzec. Automatycznie narysowałam palcem serduszko. Uśmiechnęłam się z własnej głupoty. Ale chyba mam do tego prawo?
Wciągnęłam powietrze i trzymając cały czas rękę na brzuchu, spojrzałam w sufit. Nie mogę dopuścić, żeby coś stało się dziecku. Mimo nieodpowiedzialności Chris’a i beznadziejnej sytuacji, w której się teraz znajduję. Kocham dziecko i kocham jego ojca. Ale jeżeli będę musiała wybrać to jest to dla mnie oczywiste, że wybiorę maleństwo. Dam sobie radę. Przecież jest milion samotnych matek na świecie, prawda?

Ciekawe, czy Chris ma zamiar mnie znaleźć, czy też jego miłość po nagłej niespodziance okazała się niewypałem? Mam nadzieję, że zależy mu na mnie, jako kobiecie jego życia, a nie towarze. O cholera! Przecież może tylko o to mu chodziło. Dobro gangu. Reakcja na dziecko nie była zachwycająca. Cztery lata rozłąki, potem nagły powrót i niesamowite zaangażowanie. Nie, nie, nie...!

__________________________
No jestem, jestem :)
Rozdział ostatecznie wyszedł krótki, bo
miałam dylemat czy pisać z punktu widzenia Chris'a.
Ale wtedy wszystko byście wiedzieli!!
Więc jest krótki xd
Do następnego ;*
xoxo

PS. Spokojnego i miłego weekendu majowego ;)