poniedziałek, 20 kwietnia 2015

30. "Jakbym mógł zapomnieć o swojej córce?"

- Możesz mi wreszcie powiedzieć co się dzieje? – zapytał Chris intensywnie się we mnie wpatrując. Podniosłam głowę. – Może i jestem tępy, ale dobrze cię znam. Cały czas jesteś spięta.
- Możemy się przejść? – powiedziałam łamanym głosem. W moim brzuchu cały posiłek zaczął się przewracać. Stres, dziecko, stres, dziecko no i do jasnej cholery twoja reakcja. Bylebym tylko nie zemdlała. Nie teraz, nie teraz.
- Chodźmy – złapał mnie za rękę i wyprowadził przed hotel. Była jakaś pierwsza w nocy i gdyby nie latarnie to nic bym nie widziała. Przeszliśmy do ogrodu. - Nie jest ci zimno? Trzymaj – wręczył mi swoją skórzaną kurtkę. Owszem trzęsłam się jak galareta, bo ciepło nie było, ale przyczyna raczej była inna.
- Dziękuję.
- Powiedz mi, błagam – starałam się uspokoić. Wdech i wydech, wdech i wydech. W gardle miałam jedną, wielką gulę, która niemal uniemożliwiała mi mówienie.
- Dziecko – wydusiłam.
- Co?
- Jestem w ciąży Christopher – oznajmiłam i zacisnęłam powieki, czekając na najgorsze.
- Żartujesz sobie, prawda? – przerażony, wkurwiony i nie wiem co jeszcze odwrócił się do mnie tyłem. Przejechał ręką po włosach.
- Przepraszam – szepnęłam i w tej chwili ktoś przyłożył mi rękę do ust, tak żeby nie było mnie słychać, a następnie zacisnął nos i brakowało mi powietrza. Powietrze. Powietrze. Maleństwo. Straciłam przytomność, a ostatnie co słyszałam to ciągłe jego krzyki: „Czy ty wiesz co to znaczy?! Dziecko?! Kurwa, teraz ci się zachciało dziecka?! Zwariowałaś?!”

***

Obudziłam  się. Leżałam na jakimś kocu i wydawało mi się, że jechałam. Po chwili nieco dokładniej zlokalizowałam, gdzie jestem i co robię.
Byłam w jakieś przyczepie.
Koło mnie siedział mężczyzna.
Jestem w ciąży.
 Zostałam porwana.
Mężczyzna, którego twarzy nie widziałam, bo było ciemno, przyłożył mi do nosa jakiś materiał i znowu odleciałam, czując perfumy Chris’a.

***

Kiedy po raz drugi otworzyłam oczy. Ból głowy był niesamowicie uciążliwy, a mój wzrok nie mógł wyłapać ostrości. Miałam ochotę wymiotować. Albo po prostu się zabić – to byłoby najlepsze rozwiązanie.
Jednak mimo tych wszystkich dolegliwości byłam pewna, że ktoś siedzi naprzeciwko mnie. Ale kto?
- Przez jakiś czas będziesz się tak czuć, córeczko – usłyszałam zimny, gruby głos. Cała zadrżałam. Czułam i niewyraźnie widziałam jak wstaje i wychodzi. – Potem ktoś do ciebie przyjdzie – wyszedł. „Córeczko”. Kurwa mać. To był mój ojciec.
Impulsywnie przyłożyłam dłoń do brzucha. Spokojnie, wszystko będzie dobrze.

***

Teraz widziałam już dużo lepiej, ale miałam ochotę wymiotować. Pomijając zawroty głowy, bez problemu wstałam na nogi. Trzęsłam się z zimna. W pomieszczeniu stało tylko krzesło, a jasne światło wpadało jedynie przez niewielkie okno, które było przy samym suficie. Za nim były druty, więc nie ma szans, żebym się wydostała. Wzrok przeniosłam na swoje ciało. Ręce miałam lekko posiniaczone, w miejscu gdzie wstrzyknęli mi narkotyki. Wszystko jasne. A to co dodawało mi malutkiej otuchy była kurtka Chris’a. Rzecz, która mi po nim została i prawdopodobnie zostanie. Szczerze wątpiłam, że będzie mnie jeszcze chciał, że tu po mnie przyjdzie. Na myśl, jak zareagował na wieść o dziecku aż przeszły mnie dreszcze. Ja też nie byłam zadowolona, ale powinien podejść do tego jak odpowiedzialny człowiek. I co ja teraz zrobię? Człowiek, który jest moim ojcem, jakimś cudem wyszedł z więzienia, udało mu się mnie porwać i cholera wie, co teraz ze mną zrobi. A co lepsze teraz nie chodzi już tylko o mnie. Jeszcze Christopher… Przecież ja go kocham, ale kocham też maleństwo. I na pewno je nie zostawię.
Wszedł jakiś mężczyzna.
- Szef chce cię widzieć. Chodź – powiedział. Spojrzałam na niego z obrzydzeniem. W sumie lepiej im się nie sprzeciwiać. Niepewnie i trochę chwiejnym krokiem wyszłam na korytarz, który był normalnym korytarzem i różnił się może jedynie dywanem ze średniowiecza.
- Jestem Matt. Mam sprawować nad tobą ochronę – prychnęłam. Porywacze chcą mnie chronić. No, no. Chwycił mnie za ramię.
- Super. Gdzie jesteśmy? – odepchnęłam jego rękę.
- Tu gdzie powinniśmy – nie podobała mi się ta liczba mnoga. Weszliśmy do kolejnego pokoju. Był w barwach ciemnego brązu. Jasne kanapy były poustawiane pod ścianami. Na środku stało szklane biurko, a za nim czarny fotel, na którym siedział ON.
- Witaj, kochanie – myślałam, że zwrócę, kiedy usłyszałam ten zwrot.
- Holly. Mam na imię Holly, jeśli pamiętasz – odpowiedziałam spokojnie i zaczęłam się zastanawiać czy narkotyki działają właśnie w ten sposób.
- Jakbym mógł zapomnieć o swojej córce?
- Tak, jak zapomniałeś, jak być dobrym ojcem i mężem – zignorował to.
- W takim razie witaj Holly.
- Witaj, Jake. Dlaczego mnie porwałeś? – uśmiechnął się.
- Od razu porwałeś. Musiałem cię tu ściągnąć. Jesteś mi potrzebna. Chyba mogę liczyć na pomoc od własnej córki? – zaakcentował ostatnie słowo. Miałam ochotę się na niego rzucić i go zatłuc.
- W jakim celu mnie porwałeś? – powtórzyłam z naciskiem.
- Uparta tak samo jak matka – zachichotał. Nic, a nic się nie zmienił. Nadal okropny, sprytny i bez serca.
- Odpowiedz – rozkazałam surowo.
- Może przy kolacji porozmawiamy o sprawach biznesowych? – biznesowych? To się nazywa biznes, tak? Chyba cię głowa piecze.
- A teraz niby o czym?
- O tobie. O życiu.
- Ty o tym nic nie wiesz.
- Słyszałem, że masz chłopaka – bynajmniej miałam, a teraz to nie wiem.
- To moja sprawa, ale owszem  nie mylisz się.
- Słyszałem również, że jest on moim zaciętym przeciwnikiem.
- Nie obchodzi mnie to. Nie mieszam się w jego interesy. Szanuję jego prywatność, nie tak jak inni.
- Już się wmieszałaś. To ty jesteś głównym towarem, ciężkim do złapania – wzruszyłam ramionami.
- Lubię pojawiać się i znikać.
- Zauważyłem – przyznał cierpko. – Tym razem miejmy nadzieję, że ci się to nie uda.
- Różnie bywa – odpowiedziałam obojętnie.
- Co u mamy?
- Nie powinno cię to interesować.

- Racja. Skupmy się na tobie. Za godzinę jest kolacja. Umyj się, przebierz w czyste rzeczy i przyjdź z Matt’em do jadalni. Będę czekał. Omówimy cały plan – wstałam z sofy i kierowałam się do drzwi. – A i jeszcze jedno: nie próbuj się sprzeciwiać, bo nikt cię tu nie będzie traktował milutko.

______________________________
Nie komentuje. 
Same to zróbcie.
xoxo

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

29. "Pytałaś mnie jak było bez ciebie"

Stałam tam jeszcze przez chwilę jak słup soli. Co ja mam zrobić? Co ja mam zrobić? Co ja mam zrobić? Właściwie to miałam ochotę się rozpłakać jak mała dziewczynka i powiedzieć wszystko na jednym wdechu, licząc, że przez łzy jak grochy będę mieć mniejszą karę. Ale w tym wypadku nic by nie dało.
- Wróciłam – powiedziałam, próbując zamaskować swój humor.
- To dobrze. Zaczynałem się martwić. Długo ci się zeszło. Gdzie byłaś?
- Tu i tam. Właściwie to nigdzie.
- Mhm. Tak się właśnie zastanawiałem, może poszlibyśmy do lekarza? – mało co nie dostałam zawału, kiedy to usłyszałam.
- Po co? – zapytałam piskliwie.
- Sprawdzić, czy na pewno jest wszystko w porządku z twoim zdrowiem – o nie, nie jest.
- Szczerze mówiąc to już byłam.
- Tak? – był zaskoczony.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – uwierz, nie chcesz wiedzieć.
- Ponieważ nic mi nie jest. To było zwyczajne zatrucie pokarmowe, może jeszcze potrwać kilka dni – albo tygodni. Na tę myśl przeszły mnie dreszcze. Tak to będzie teraz wyglądać? Wieczne kłamstwa? – Lekarz powiedział, że to typowe.
- Typowe dla kogo? – podniósł jedną brew. Dla baby w ciąży, która niedługo będzie gruba jak beczka, a ty jak się dowiesz, co najlepszego z nią narobiłeś to ją zostawisz. I tyle cię będę widzieć. Wzruszyłam ramionami.
- Po prostu typowe.
- Okey. Skończyłem już wszystko, co musiałem zrobić – wymusiłam uśmiech.
- Nareszcie.
- Stęskniłaś się? – o tak. Kiwnęłam głową. Do kącików oczu zaczęły mi napływać łzy.
- Hej, co się stało? – zacisnęłam usta w wąską linię. Nie, nie mogę.
- Po prostu chcę się do ciebie przytulić – objęłam go w talii i oparłam czoło o klatkę piersiową. Podniósł mnie i położył na łóżku. Krople słonego płynu zaczęły mi spływać strumieniami. Na szczęście o nic nie pytał i nic nie mówił. Próbował mnie jedynie uspokajać, głaszcząc czule kciukiem mój mokry policzek i od czasu do czasu muskając suche usta.
- Pytałaś mnie jak było bez ciebie – szepnął, kiedy powoli odchodziłam w sen. – Z każdym dniem, im dalej się od ciebie oddalałem tym bardziej chciałem do ciebie wrócić. Czułem czasami taką pustkę, że zaczynałem siebie nienawidzić za to co zrobiłem. Chociaż wiedziałem, że w ten sposób najlepiej cię ochronię. Najgorszy był chyba jednak strach, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczę twój uśmiech, skierowany tylko do mnie. Bałem się, że sobie coś zrobisz, coś głupiego. Zastanawiałem się, czy do końca się wyleczyłaś. Zastanawiałem się, czy kogoś poznałaś. Zastanawiałem się, czy jeszcze mnie pamiętasz. Potem przechodziłem szkolenia. Bywało tak, że załamywałem się całkowicie. Nie raz wracałem pijany. Pewnego razu wsiadłem za kierownicę po pięciu butelkach. O mały włos nie wypadłem z mostu. Po tym wiedziałem, że muszę do ciebie wrócić i cię odzyskać. Po kilku dniach byłem już z tobą, chociaż łatwo nie było, co? – zanurzył twarz w moich włosach, kończąc opowieść.
- Nigdy cię nie zostawię – mruknęłam. Mam nadzieję, że ty mnie też nie. Ale co z dzieckiem? Jak na nie zareagujesz? Tego się boję. Boję się, że pomimo tego jaki jesteś twardy, zostawisz mnie. A to ostatnie czego bym chciała. Nie potrafię wybrać między tobą, a fasolką… Dlatego będę to ukrywać dopóki tego nie zauważysz. Do cholery, chcę być z tobą do końca życia.
Zasnęłam.

***

Otworzyłam oczy. Moje spojrzenie wylądowało na zegarku. Druga dwadzieścia pięć. W pokoju panował półmrok. Podniosłam się i oparłam ciężar ciała na łokciach. Chris siedział naprzeciwko mnie i wpatrywał się we mnie zaniepokojonym wzrokiem.
- Co się stało? – zapytałam.
- Ty mi powiedz.
- Wszystko jest pod kontrolą.
- Miałaś jakieś koszmary. Co się dzieje?
- Nic, czym trzeba by się martwić – akurat – To był tylko zły sen, którego nawet nie pamiętam.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko i bez względu na wszystko? – przełknęłam cicho ślinę.
- Wiem – szepnęłam. Objął mnie i zaczął kołysać nas w przód i w tył, w przód i w tył.
- Niedługo to wszystko już się skończy – a zacznie co innego. Nie bądź tak optymistycznie nastawiony.
- Mam nadzieję. Idziemy coś zjeść?
- O tej porze? – cholera.
- A czemu nie? – uśmiechnął się.
- Na co masz ochotę?
- Cokolwiek, byle by było dobre.
- I żebyś dobrze się po tym czuła.

- Fakt – spojrzałam na swój brzuch. Czyli teraz dojdę do perfekcji w kłamaniu. A wszystko przez ciebie, mały. Westchnęłam. Nie martw się jakoś może przeżyjemy. O matko. Zaczynam świrować. Włącza mi się tryb mamuśki? Niczego dobrego to nie wróży. 

______________________________
No dobra ....
Myślałam, że wyszedł dłuższy.
W następnym rozdziale wkraczam do akcji xd
A ta głupia wena niech się wypcha !
buziaki xoxo

sobota, 4 kwietnia 2015

28. "Chłopczyk czy dziewczynka?"

Kupiłam miejscową mapę. Okazało się, że byliśmy w Grimsby. Gdziekolwiek to jest. Weszłam do kliniki i podeszłam do ogromnego, zabudowanego biurka. Nagle przede mną pojawiła się kobieta w starszym wieku. Myślę, że koło pięćdziesiątki. Uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
- Dzień dobry – powiedziała – Jest pani już umówiona, czy chciałaby pani dopiero ustalić wizytę?
- Dzień dobry. Nie, nie jestem umówiona.
- W takim razie jaki termin pani pasuje? – spojrzała na ekran komputera.
- Najlepiej dzisiejszy – spojrzała na mnie nieco zszokowana i nieco rozbawiona.
- Niestety, ale nie mamy dzisiaj już żadnych wolnych miejsc. Może pojutrze? – nie!
- Proszę pani, jestem na wakacjach – ładne mi wakacje – Źle się czuję i 5 lat temu ledwo wyleczyłam się z białaczki. Myślę, że gdybym przewidziała, że coś takiego będzie miało miejsce, z pewnością umówiłabym się miesiąc wcześniej – powiedziałam stanowczo. Za wszelką cenę muszę się dostać do tego głupiego lekarza!
- Rozumiem. Jakie ma pani objawy?
- Wymioty, zawroty głowy, osłabienie – kobieta zmarszczyła brwi.
- Dobrze, postaram się zaraz coś wykombinować. Któryś z naszych lekarzy na pewno panią przyjmie, ale będzie pani musiała poczekać.
- W porządku – udało się.
- Poproszę tylko pani dowód i może pani sobie usiąść – wyjęłam dokument z fałszywym nazwiskiem, podałam go recepcjonistce – pielęgniarce, po czym usiadłam. Siedziałam, kręcąc się na tym krześle jak mała dziewczynka. Zdążyłam już przejrzeć wszystkie gazety jakie tylko mieli, a ludzi było już co raz mniej. W pewnym momencie koło mnie usiadła kobieta w zaawansowanej ciąży. Uśmiechnęłam się do niej ciepło.
- Chłopczyk czy dziewczynka? – zapytałam z zaciekawieniem.
- Dwóch chłopców – odpowiedziała z zadowoleniem.
- Och! To wspaniale!
- Też tak myślę – położyła dłoń na brzuchu.
- A pani?
- Ja? Och, tak. Niezbyt dobrze się czuję, ale nie jestem w ciąży.
- Rozumiem.
- Nie mam na razie czasu myśleć o dzieciach – powiedziałam. I taka była prawda.
- Dużo zamieszania – przytaknęła – W samej ciąży. Długo z mężem mieliśmy z tym problem – spojrzała na mnie – Rozumie pani. A wreszcie, kiedy się udało są to bliźniaki.
- To naprawdę cudownie.
- O tak. To najpiękniejszy okres w życiu kobiety.
- Zapewne ma pani rację.
- Pani Wright? – zawołała pielęgniarka z jednego z gabinetów. Wstałam, zabierając swoje rzeczy.
- Do widzenia, życzę powodzenia – szepnęłam i poszłam do pokoju. Pod oknem stał stolik, a przy nim trzy krzesła. Jedno było zajęte. Siedział na nim niejaki doktor Raisen. Zajęłam miejsce naprzeciwko niego.
- Czy chciałaby pani dodać coś jeszcze oprócz tego co przekazała mi recepcjonistka?
- Nie chyba nie.
- Czy ma pani wzmożony apetyt? – głupie pytanie. Oczywiście, że nie. Chyba. Chociaż w sumie to nigdy tak się nie rzucałam na gofry ani niezdrowe jedzenie. Sporo dzisiaj zjadłam.
- Możliwe – odpowiedziałam niepewnie.
- Dobrze, niech pani przejdzie do pokoju numer osiemnaście. Tam, przyjmie panią lekarz specjalista.
- Dziękuję – powędrowałam szerokim korytarzem szukając danego pomieszczenia. Zapukałam i zajrzałam do środka.
- Zapraszam – usłyszałam głęboki, żeński głos. Za zasłoną siedziała bardzo młoda lekarka. A bynajmniej na młodą wyglądała. W życiu bym jej nie przypisała takiego głosu.
- Dzień dobry.
- Znam pani objawy. Podejrzewam, że jest pani w ciąży – oświadczyła spokojnie, patrząc mi w oczy. CO?!
- To niemożliwe – odpowiedziałam piskliwie.
- Jest pani pewna? – podniosła jedną brew. To możliwe.
- Nie.
- Za chwileczkę to sprawdzimy – wyciągnęła z szuflady test ciążowy i mi go wręczyła. – Na przeciwko jest łazienka. Proszę to załatwić. Ja w tym czasie naszykuję sprzęt do zrobienia USG – przytaknęłam głową. Załamana nasikałam na patyczek i modliłam się, żeby to nie było to. Boże! Przecież ja nie jestem na to gotowa! Jeszcze na dodatek teraz?! Kiedy mój ojciec chce mnie porwać?!  Podałam test lekarce, nie chcąc patrząc na wynik.
- Proszę się położyć – wskazała na łóżko szpitalne. Podwinęłam bluzkę i wykonałam zadanie. – Jeszcze niech pani rozepnie guzik u spodni. Dobrze, a teraz proszę leżeć spokojnie i się nie ruszać – posmarowała mój brzuch zimnym żelem, po czym przyłożyła do niego sondę.
- Gratuluję, jest pani w ciąży – no kurwa chyba nie.
- Cholera - Zacisnęłam ręce w pięści.
- Słucham?
- Nie, nic -  dziecko. Dziecko. Dziecko. Boże, na co mi dziecko. Nie teraz! Nie teraz!
- Proszę się uspokoić. Wszystko jest dobrze. To czwarty tydzień – wytarła mi brzuch i wróciła do biurka. – Kiedy pani wróci do domu, proszę pójść na wizytę – a kiedy ja niby wrócę do tego domu?!
 – Musi teraz pani o siebie dbać. Proszę, to jest zdjęcie pani dziecka – wręczyła mi karteczkę. Nie patrząc na nią, schowałam ją do torebki. – To by było na tyle. Ma pani jakieś pytania?
- Nie, dziękuję.
- W takim razie do widzenia – wstała i podała mi rękę, którą przyjęłam.
- Do widzenia – wyszłam. Kiedy otworzyłam drzwi na zewnątrz, zaczęło lać. Szybkim krokiem podążałam w stronę hotelu. Jak  Chris zareaguje? Wolę nie wiedzieć. Nie pamiętam, żeby wspominał o dzieciach. Co ja mam teraz niby zrobić? Nie mogę mu powiedzieć. To na pewno. A co mam zrobić z tym czymś? Przecież nie usunę. Niby jak. Zresztą nie mogę go zabić. Tak nie wolno.
Po cichu weszłam do pokoju. Chris stał pod oknem i rozmawiał przez telefon. Nie zauważył, że już jestem.

- Tak, ostatnio cały czas jej niedobrze. Nie wygląda zbyt dobrze. Co? Chyba cię posrało Tom! Nie. Powiedziałaby mi. Nie potrzebuję na razie żadnych małych bachorów – kurwa mać.

____________________________
No tak tak zgadłyście -__-   XD
Kto się cieszy, a kto nie?

Z okazji jutrzejszych Świąt Wielkanocnych chciałabym Wam życzyć dużo zdrowia, radości, tej pięknej miłości, smacznych mazurów i bab, słońca i cierpliwości na kolejne rozdziały tego opowiadania !  c:

Całuję mocno  

Eliza