- Możesz
mi wreszcie powiedzieć co się dzieje? – zapytał Chris intensywnie się we mnie
wpatrując. Podniosłam głowę. – Może i jestem tępy, ale dobrze cię znam. Cały
czas jesteś spięta.
- Możemy
się przejść? – powiedziałam łamanym głosem. W moim brzuchu cały posiłek zaczął
się przewracać. Stres, dziecko, stres, dziecko no i do jasnej cholery twoja
reakcja. Bylebym tylko nie zemdlała. Nie teraz, nie teraz.
-
Chodźmy – złapał mnie za rękę i wyprowadził przed hotel. Była jakaś pierwsza w
nocy i gdyby nie latarnie to nic bym nie widziała. Przeszliśmy do ogrodu. - Nie
jest ci zimno? Trzymaj – wręczył mi swoją skórzaną kurtkę. Owszem trzęsłam się
jak galareta, bo ciepło nie było, ale przyczyna raczej była inna.
-
Dziękuję.
- Powiedz
mi, błagam – starałam się uspokoić. Wdech i wydech, wdech i wydech. W gardle
miałam jedną, wielką gulę, która niemal uniemożliwiała mi mówienie.
-
Dziecko – wydusiłam.
- Co?
- Jestem
w ciąży Christopher – oznajmiłam i zacisnęłam powieki, czekając na najgorsze.
-
Żartujesz sobie, prawda? – przerażony, wkurwiony i nie wiem co jeszcze odwrócił
się do mnie tyłem. Przejechał ręką po włosach.
-
Przepraszam – szepnęłam i w tej chwili ktoś przyłożył mi rękę do ust, tak żeby
nie było mnie słychać, a następnie zacisnął nos i brakowało mi powietrza.
Powietrze. Powietrze. Maleństwo. Straciłam przytomność, a ostatnie co słyszałam
to ciągłe jego krzyki: „Czy ty wiesz co to znaczy?! Dziecko?! Kurwa, teraz ci
się zachciało dziecka?! Zwariowałaś?!”
***
Obudziłam się. Leżałam na jakimś kocu i wydawało mi
się, że jechałam. Po chwili nieco dokładniej zlokalizowałam, gdzie jestem i co
robię.
Byłam w
jakieś przyczepie.
Koło
mnie siedział mężczyzna.
Jestem w
ciąży.
Zostałam porwana.
Mężczyzna,
którego twarzy nie widziałam, bo było ciemno, przyłożył mi do nosa jakiś
materiał i znowu odleciałam, czując perfumy Chris’a.
***
Kiedy po
raz drugi otworzyłam oczy. Ból głowy był niesamowicie uciążliwy, a mój wzrok
nie mógł wyłapać ostrości. Miałam ochotę wymiotować. Albo po prostu się zabić –
to byłoby najlepsze rozwiązanie.
Jednak
mimo tych wszystkich dolegliwości byłam pewna, że ktoś siedzi naprzeciwko mnie.
Ale kto?
- Przez
jakiś czas będziesz się tak czuć, córeczko – usłyszałam zimny, gruby głos. Cała
zadrżałam. Czułam i niewyraźnie widziałam jak wstaje i wychodzi. – Potem ktoś
do ciebie przyjdzie – wyszedł. „Córeczko”. Kurwa mać. To był mój ojciec.
Impulsywnie
przyłożyłam dłoń do brzucha. Spokojnie, wszystko będzie dobrze.
***
Teraz
widziałam już dużo lepiej, ale miałam ochotę wymiotować. Pomijając zawroty
głowy, bez problemu wstałam na nogi. Trzęsłam się z zimna. W pomieszczeniu
stało tylko krzesło, a jasne światło wpadało jedynie przez niewielkie okno,
które było przy samym suficie. Za nim były druty, więc nie ma szans, żebym się
wydostała. Wzrok przeniosłam na swoje ciało. Ręce miałam lekko posiniaczone, w
miejscu gdzie wstrzyknęli mi narkotyki. Wszystko jasne. A to co dodawało mi
malutkiej otuchy była kurtka Chris’a. Rzecz, która mi po nim została i prawdopodobnie
zostanie. Szczerze wątpiłam, że będzie mnie jeszcze chciał, że tu po mnie
przyjdzie. Na myśl, jak zareagował na wieść o dziecku aż przeszły mnie
dreszcze. Ja też nie byłam zadowolona, ale powinien podejść do tego jak
odpowiedzialny człowiek. I co ja teraz zrobię? Człowiek, który jest moim ojcem,
jakimś cudem wyszedł z więzienia, udało mu się mnie porwać i cholera wie, co
teraz ze mną zrobi. A co lepsze teraz nie chodzi już tylko o mnie. Jeszcze
Christopher… Przecież ja go kocham, ale kocham też maleństwo. I na pewno je nie
zostawię.
Wszedł
jakiś mężczyzna.
- Szef
chce cię widzieć. Chodź – powiedział. Spojrzałam na niego z obrzydzeniem. W
sumie lepiej im się nie sprzeciwiać. Niepewnie i trochę chwiejnym krokiem
wyszłam na korytarz, który był normalnym korytarzem i różnił się może jedynie
dywanem ze średniowiecza.
- Jestem
Matt. Mam sprawować nad tobą ochronę – prychnęłam. Porywacze chcą mnie chronić.
No, no. Chwycił mnie za ramię.
- Super.
Gdzie jesteśmy? – odepchnęłam jego rękę.
- Tu
gdzie powinniśmy – nie podobała mi się ta liczba mnoga. Weszliśmy do kolejnego
pokoju. Był w barwach ciemnego brązu. Jasne kanapy były poustawiane pod
ścianami. Na środku stało szklane biurko, a za nim czarny fotel, na którym
siedział ON.
- Witaj,
kochanie – myślałam, że zwrócę, kiedy usłyszałam ten zwrot.
- Holly.
Mam na imię Holly, jeśli pamiętasz – odpowiedziałam spokojnie i zaczęłam się
zastanawiać czy narkotyki działają właśnie w ten sposób.
- Jakbym
mógł zapomnieć o swojej córce?
- Tak,
jak zapomniałeś, jak być dobrym ojcem i mężem – zignorował to.
- W
takim razie witaj Holly.
- Witaj,
Jake. Dlaczego mnie porwałeś? – uśmiechnął się.
- Od
razu porwałeś. Musiałem cię tu ściągnąć. Jesteś mi potrzebna. Chyba mogę liczyć
na pomoc od własnej córki? – zaakcentował ostatnie słowo. Miałam ochotę się na
niego rzucić i go zatłuc.
- W
jakim celu mnie porwałeś? – powtórzyłam z naciskiem.
- Uparta
tak samo jak matka – zachichotał. Nic, a nic się nie zmienił. Nadal okropny,
sprytny i bez serca.
- Odpowiedz
– rozkazałam surowo.
- Może
przy kolacji porozmawiamy o sprawach biznesowych? – biznesowych? To się nazywa
biznes, tak? Chyba cię głowa piecze.
- A
teraz niby o czym?
- O
tobie. O życiu.
- Ty o
tym nic nie wiesz.
-
Słyszałem, że masz chłopaka – bynajmniej miałam, a teraz to nie wiem.
- To
moja sprawa, ale owszem nie mylisz się.
-
Słyszałem również, że jest on moim zaciętym przeciwnikiem.
- Nie
obchodzi mnie to. Nie mieszam się w jego interesy. Szanuję jego prywatność, nie
tak jak inni.
- Już
się wmieszałaś. To ty jesteś głównym towarem, ciężkim do złapania – wzruszyłam ramionami.
- Lubię
pojawiać się i znikać.
-
Zauważyłem – przyznał cierpko. – Tym razem miejmy nadzieję, że ci się to nie
uda.
- Różnie
bywa – odpowiedziałam obojętnie.
- Co u
mamy?
- Nie
powinno cię to interesować.
- Racja.
Skupmy się na tobie. Za godzinę jest kolacja. Umyj się, przebierz w czyste
rzeczy i przyjdź z Matt’em do jadalni. Będę czekał. Omówimy cały plan – wstałam
z sofy i kierowałam się do drzwi. – A i jeszcze jedno: nie próbuj się
sprzeciwiać, bo nikt cię tu nie będzie traktował milutko.
______________________________
Nie komentuje.
Same to zróbcie.
xoxo